Thursday 7 March 2013

Mesjasz i belcanto

Muzyki relaksującej (nie mylić z relaksacyjną) ciąg dalszy.

Tym razem padło na Haendla - mistrza baroku. Jako że żył on i tworzył w czasie, kiedy opera właśnie oswajała publiczność, jego oratorium pt. "Mesjasz" muzycznie bardzo ściśle nawiązuje do opery, szczególnie jeśli przyjrzeć się budowie niektórych arii. "I know my Redeemer liveth" to przepiękny przykład barokowego belcanta, czyli ozdobnej, lekkiej melodii, która jest niejako znakiem rozpoznawczym baroku. Posłuchajmy...
Swoją drogą, samo zjawisko belcanta było...koniecznością. Otóż, na barokowe spektakle operowe przychodziło się bynajmniej nie po to, aby posłuchać muzyki. Loże bogatszej części społeczeństwa najczęściej były wykorzystywane do gry w karty, picia herbatki, zawierania znajomości, itp. Na muzykę przerywano tylko owe jakże zajmujące rozrywki, aby posłuchać jednej lub dwóch arii w ciągu całego przedstawienia. Toteż, śpiewacy, a później również i kompozytorzy, zaczęli ozdabiać te arie do granic możliwości, aby zdążyć olśnić publiczność w ciągu tych kilku minut - hitem sezonu bez trudu mogła zostać primadonna o niezbyt urodziwym głosie, ale za to potrafiąca zaśpiewać monosylabę na jednym wdechu przez kika minut i co najmniej 3 oktawy. (Mniej fachowo - słuchacz miał uczucie jakby właśnie udał się na przejażdżkę kolejką górską, która wspina się i opada w szaleńczym tempie wraz z dźwiękiem wydobywanym przez solistkę.) To właśnie belcanto popularne. Na szczęście mistrzowie tacy jak właśnie Haendel czy Bach potrafili używać go z umiarem tak, żeby ubogacał muzykę, ale nie nudził. A jak mogłoby nudzić? Ano tak
(Aria "Martern aller arten" z opery "Uprowadzenie z Seraju" W.A. Mozarta)



Ciekawe? Nudne? Podziel się swoimi wrażeniami i pomóż w tworzeniu 'Muzyki (nie)poważnej'.

No comments:

Post a Comment